czwartek, 8 października 2015

London London Bridge

Oficjalnie mogę ogłosić, że żyję. Jestem w Londynie od trzech tygodni, w końcu ogarnęłam się życiowo i egzystencjonalnie, kupiłam to co miałam kupić, czyli między innymi laptopa, więc w końcu mogę coś napisać. Chociaż generalnie nie wiem od czego zacząć i na czym skończyć. Po tych trzech tygodniach bycia uchodźcą i Au Poor, doszłam do wniosku, że kiedy JK Rowling pisała Harry'ego Pottera, za pierwowzór skrzatów domowych jak nic musiały posłużyć Au Pair ;] Tyle w temacie. Pierwsze dwa tygodnie były niesamowicie ciężkie z jakiś 99 powodów. Co by nie przynudzać wymienię tylko kilka (jupijajej!). Otósh, logiczne jest to, że zmiana miejsca zamieszkania zawsze daje w kość. Zwłaszcza w tak ekstremalne miejsce jak Londyn. Nawet Warszawa nie jest tak szybkim miastem jak Londyn. A kiedy się dołoży do tego ten cały odwrotny ruch drogowy to już w ogóle dziwię się, że jeszcze żyję. Zresztą oni tu wszystko mają odwrotne - nawet na przystanku siedzi się tyłkiem do ulicy. Kolejna rzecz - jedzenie. Nie płakałam na lotnisku, nie płakałam w samolocie (chociaż był to mój pierwszy lot i miałam migotanie komór i przedsionków), nie płakałam jak przekroczyłam próg tego domu i swojego pokoju, nawet kiedy leżałam sama w łóżku wieczorem i dotarło do mnie co zrobiłam. Płakałam jak otworzyłam lodówkę, bo nie wiedziałam co to k**** wszystko jest i co się z tym robi.... I ta herbata z mlekiem.. Zresztą tu się mleko daje do wszystkiego. Jakby mogli to by i frytki usmażyli na mleku. Kolejną rzeczą jest ofc to całe multi-kulti, muzułmańskie kobiety pozasłaniane od stóp do głów, z dzieckiem na kolanie, kolorowymi balonami i smartfonem w ręku.. No czasami nie da się nie gapić jak typowy polaczek-cebulaczek. Nie wspominając o innych kolorowych afrykańskich, indyjskich, japońskich, gangsterskich strojach.. Hitem tutaj są ziomeczki z 'gangów', z bandaną na łbie, 5 razy większym tiszercie, 12 łańcuchami na szyi, skarpetami do kolan i klapeczkami z Nike. Na propsie. Po ostatnie chyba już - nic tak nie męczy człowieka jak gadanie od rana do wieczora w innym nie-cebulackim języku..

I w sumie najważniejsza rzecz ever w całym tu pobycie, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi.. Dzieci. Nie rozpisując się i nie wchodząc w szczegóły, nie chcę też generalizować i twierdzić, że wszyscy są tacy sami ale.. wychowanie dzieci w Polszy, a w UK to jak dwa różne wszechświaty. Tutaj dzieci to nie dzieci ;> To terroryści. A jak powszechnie wiadomo - z terrystami się nie negocjuje, a przynajmniej ja nie zamierzam ;>

Także życie toczy się dalej, w trzecim tygodniu już jest lepiej, ogarnęłam funkcjonowanie komunikacji miejskiej, ogarnęłam okolicę, wiem jak wygląda moneta 1 funt, 2 funty i 50p, reszta to czarna magia i dalej wyglądam jak sierota, kiedy stoję na środku sklepu i patrzę się na moje drobne jak na skarb Atlantów. Odwalam to co muszę odwalić, resztę olewam, często zaciskam zęby, więc mam nadzieję, że do końca mojego pobytu nie dorobię się sztucznej szczęki.






















1 komentarz: