niedziela, 9 sierpnia 2015

poszukiwania Host Family

  Wciągam nosem trzeci litr Dobrowianki (lokowanie produktu - hajs musi się zgadzać), w tle nakur... wiruje wiatrak, a za oknem +50 w cieniu. Tak jest, jesteśmy w Cebulandii i tym razem Wasza druga ulubiona, aspirująca do miana au porki - blogerka, czyli Marti. Na początku ustalmy sobie, że ja będę tą poważniejszą, w końcu wiek i tytuł magazyniera do tego zobowiązuję. Plan jest taki. Znajdujemy rodzinę i wyjeżdżamy na rok do Hogwartu. Siedzimy rok w UK, polujemy na Jamie'go Dornana, co by zobaczyć na własne oczy jak człowiek NIE powinien chodzić, potem wracamy do Polandii, w moim przypadku robimy prawo jazdy i tym razem szukamy Host Family w USA.

  W ramach krótkiego wprowadzenia napiszę tylko, że ze swoją agencją skontaktowałam się już jakoś pod koniec czerwca, odbyłam rozmowę telefoniczną z koordynatorką i przesłano mi wszystkie potrzebne formularze. Jednak z różnych względów formularze wypełniłam dopiero pod koniec lipca i odesłałam je, wraz z listem do rodziny i prezentacją dopiero pierwszego sierpnia. W poniedziałek trzeciego sierpnia przysłali mi mailem umowę, odesłałam ją pocztą, przelałam hajs za pierwszą ratę i już na następny dzień dostałam oferty od dwóch rodzin. Każda agencja na pewno ma swoje plusy i minusy. Ta agencja współpracuje z taką samą agencją w UK, do której zgłaszają się rodziny. Nie tworzymy żadnych swoich profili na necie, nie czekamy aż jakaś rodzina się do nas zgłosi. Agencja rzuca nam cały czas oferty rodzin i umawia nas na rozmowę. Ale pamiętajmy też, że to UK i wiele rzeczy wygląda inaczej niż w przypadku wyjazdu do USA. Przede wszystkim jest do załatwiania mniej papierów i mniej kasy musimy wygrzebać ze skarbony ;>

Do sedna.. rozmowa z Family #1.

  Dwójka dzieci, dziewczynka 10 miesięcy, chłopak 3,5 l. Centrum Londynu, wszędzie od 1-3 minut lotu na miotle, sporo obowiązków ale dobry deal. (If you know what I mean.)
Koordynatorka umówiła nas na rozmowę w środę o 21 czasu cebulackiego. Nakręciłam włosy na wałki, umyłam zęby, wystroiłam się jak Power Rangers na akcję, a Hostka do mnie o 21 pisze maila, że nie może się dodzwonić na moją komórkę... Ja w panice piszę do niej, że jak bum dylu dylu nastawiałam się na rozmowę na Skype, a ona, że akurat dziś nie ma takiej możliwości.. I w końcu się dodzwoniła na ten mój nieszczęsny telefon. Gadałyśmy pół godziny, rozumiałam co trzecie słowo - jednak telefon zniekształca głos, plus odległość, plus britisz akcent.. Ale gadałyśmy jakieś pół godziny, stwierdziła, że jestem izigołing i że chce rozmawiać na Skype. Także umówiłyśmy się na rozmowę na Skype z nią i z jej mężem na sobotę. Rozmowa się odbyła z małymi Skajpajowymi problemami, wiadomo jak ktoś mówi coś ważnego to akurat musi się wszystko zwiesić. Odkryłam też swój kolejny dar jakim jest powtarzanie w kółko jednego i tego samego. Od dziś na drugie imię mam 'like I said'. Taka ze mnie profesjonalistka. Przez chwilę się nawet martwiłam, że zrobiłam z siebie kretynkę kilka razy podczas rozmowy, ale potem przypomniałam sobie, że ta przypadłość towarzyszy mi od '95. Ustaliłyśmy, że ona ma jeszcze przed sobą rozmowy z innymi kandydatkami, ja czekam aż moje zacne biuro podeśle mi jakieś inne oferty rodzin, bo to dopiero pierwsza rodziną, z którą konwersowałam, a miło by było przed kimś jeszcze się zbłaźnić. Także zapowiedziała, iż jesteśmy in tacz i na przestrzeni 1-2 tygodni da znać jaką podjęła decyzję.

  W międzyczasie oczywiście nastawiam się pozytywnie. Przeczytałam 28 stron książki Secret, więc jestem ekspertką w wysyłaniu pozytywnej energii do Wszechświata i wiem, że mi się uda. Poza tym przed wyjazdem do UK obowiązkowo polecam do obejrzenia Harry'ego Pottera, The Fall i od rana do wieczora katujemy na Winampie zespół Queen. Nie mam zdjęć, bo siedzę dalej w Cebulandii, ale zamieszczam sobie i tym, którzy tego potrzebują, kilka filmików motywujących.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz